Lot poduszkowcem
Pobudka o godz. 5:30. Szybkie śniadanie. Połykamy pierwsze batony energetyczne. O 6:30 schodzimy do hotelowego lobby. Na niewielkiej powierzchni zebrało się kilkudziesięciu kosmitów ubranych w przedziwne kombinezony i skafandry, w goglach, z nogami obwiązanymi brezentem, z natłuszczonymi twarzami. Słychać kilkanaście języków. Biegacz z najodleglejszego miejsca przybył aż z Kolumbii, jest też para z RPA. Najliczniejszą grupę stanowią Niemcy, którzy przyjechali całymi rodzinami. To pod nich organizowany jest maraton.
Poźniej w Irkucku spotkamy grupę naukowców niemieckich, którzy przez 30 dni przemierzali Bajkał wzdłuż (1030 km) na rowerach z sakwami. Wszystkim udziela się gorączka przedstartowa, czuć podniecenie. Tłumek lodowych biegaczy już nie może doczekać się niesamowitych przeżyć i przygody. Przed siódmą wychodzimy przed hotel – nie sposób wytrzymać bez okularów przeciwsłonecznych. Bajkał wygląda przepięknie. Za parkiem lodowych figur, odwiedzanym w ciągu tygodnia w ramach lekcji WF przez klasy z Irkucka, stoją zaparkowane poduszkowce. Zanim wsiądziemy, chwytamy z wystawionego małego stolika kubki z mlekiem.
Wykonujemy miejscowy rytuał i skrapiamy się odrobiną mleka. Ma to ponoć udobruchać duchy na Bajkale. Zgodnie z "kartami pokładowymi" wchodzimy do naszych maszyn. Są wysłużone, nie pierwszej świeżości. Śmierdzi ropą. Ciasno. Niewygodnie. Kilkanaście osób w małej kabinie: czuję się jak na małym jachcie. Z nami w poduszkowcu są również Japończycy. Wypytujemy kierowcę o regionalne przysmaki – poleca omule. Boarding przedłuża się. W środku każdy obmyśla strategię, jak się ubrać. Jedna warstwa więcej. Nie, jedna warstwa mniej. Ktoś smaruje twarz tłustym kremem. W końcu ruszamy.
Powoli zaczyna kręcić się śmigło na tyle maszyny. Kierowca trzaska małymi drzwiczkami wejściowymi. Zaczynamy sunąć po śniegu. Z gracją pokonujemy usypane przez wiatry sterty śniegu i lodu. Obok naszej karawany poduszkowców mknie oddział małych vanów i skuterów śnieżnych ze sprzętem do zainstalowania na starcie. Podróż trwa godzinę. Wielokrotnie zatrzymujemy się. Śledzimy chorągiewki z oznaczeniami kilometrów.
Przerwy w drodze wykorzystujemy na zdjęcia i zapoznanie się z warunkami biegowymi. Jest mroźno, -15, -20 stopni C. Nie ma wiatru, za to oślepiające słońce. To ono będzie największym przeciwnikiem podczas biegu – teraz to wiemy. Organizatorzy też ostrzegają nas przed promieniami odbijającymi się od śniegu. Do tego krystalicznie czyste powietrze potęguje efekt. Śnieg w niektórych miejscach zalega aż po kolana. Im bliżej startu, tym go więcej. Nie każdy rozpocznie bieg w suchych butach. Nie mają stuptutów.
Gdy docieramy na start, nie widać drugiego brzegu. Mamy do dyspozycji przepierzenie, które ma nas chronić od wiatru. Jest śliwowica, są suszone owoce, słodycze, zielona herbata. Zimno. Czekamy na resztę uczestników. Jest i telewizja. Komunikat od organizatora, że jedna z pań, która przemierzyła 3000 km, żeby wystartować, i spóźniła się na poduszkowiec, rozpocznie bieg z linii mety, do półmetka i z powrotem. Mija godzina, wychładzamy się.