XII BAIKAL ICE MARATHON 2016, czyli KEEP FIGHTING
Piątek, 4 marca 2016
Po ponad pięciogodzinnym locie z Moskwy wylądowaliśmy na 104 południku szerokości wschodniej. Dochodziła piąta rano (7 godzin różnicy), a lotniskowe sklepiki pomimo wczesnej pory oprócz pamiątek oferowały wędzone omule, niedźwiedzie, wilcze i rysie skóry, których rozdziawione paszcze, kły i jęzory zdawały się przestrzegać przed surowością Syberii.
Kółka walizek ugrzęzły w śniegu, gdy wyszliśmy z terminalu ku zaparkowanej przed nim taksówki. Ruch był praktycznie zerowy, szerokie ulice skąpane w pomarańczowej poświacie latarni były uśpione, a na chodnikach leżała gruba warstwa białego puchu. Nowoczesne budynki górowały nad murowaną zabudową z początku XX wieku i drewnianymi domami niejednokrotnie zdobionymi bajkowymi motywami.
Irkuck został założony w 1652 roku przez Iwana Pohabowa i pełnił ważną funkcję w handlu skórami i złotem. Godłem miasta jest babr (syberyjski tygrys) trzymający w paszczy sobola, co symbolizuje siłę i wolę przetrwania w tych ekstremalnie trudnych warunkach.
Babr i Słoń
W 1686 roku Irkuck uzyskał prawa miejskie, a w 1760 roku powstała pierwsza droga łącząca go z Moskwą. Było to z ogromną korzyścią dla miasta, którego znaczenie w handlu z Chinami wzrosło niewspółmiernie. W XIX wieku zsyłano doń na wygnanie artystów, szlachtę i oficerów. Car Mikołaj I „oddelegował” tu Dekabrystów za próbę obalenia caratu. Skala zesłań była tak duża, że pod koniec XIX wieku na dwóch mieszkańców przypadał jeden zesłaniec.
Usytuowanie miasta nad wypływającą z Bajkału i wpadającą do Jeniseju rzeką Angarą sprawiło, że w czasach Związku Radzieckiego postanowiono je zindustrializować. Tu produkowane są samoloty i tędy przebiega trasa kolei transsyberyjskiej. Obecnie Irkuck stanowi ostatni punkt przesiadkowy przed dotarciem do Jeziora Bajkał w celu np. wzięcia udziału w maratonie po jego zamarzniętej powierzchni.
Ola i Michaił dotarli do Listwianki po godzinnej podróży autobusem. Z okien ich pokoju na szóstym piętrze hotelu Majak rozciągał się fantastyczny widok na najgłębsze jezioro świata (1642 m), często też nazywane „syberyjskim morzem” czy „błękitnym okiem Syberii”. Położone jest ono w Republice Buriacji oraz obwodzie irkuckim.
Widok z pokoju Oli i Michaiła na końcowe metry maratonu w sobotnie popołudnie
Listwianka
W tafli Bajkału (456 m n.p.m.) przeglądają się góry sięgające niemalże 3000 m n.p.m. Choć to „jedynie” jezioro, pamiętać należy o tym, że jest to ogromny zbiornik wodny (siódme największe jezioro świata), którego długość linii brzegowej to ponad 2100 km, ilość wody jest większa od tej w Morzu Bałtyckim, wpływa doń 336 rzek i znajduje się weń 20% wody pitnej całej planety. Długość jeziora wynosi 636 km, maksymalna szerokość – 79 km, przezroczystość wody dochodzi do 40 m, a grubość lodu waha się od 0,4 o 1,2 m. Spore zasługi w eksploracji Bajkału mieli polscy geodeci, czego wyraz stanowi nazwanie jednego ze szczytów Górą Czerskiego (2588 m n.p.m.) pamięci jednego z nich – Jana Czerskiego.
Około południa Michaił udał się na krótki trening pięknie odśnieżoną końcową częścią trasy maratonu celem przetestowania butów z własnoręcznie wkręconymi weń śrubami antypoślizgowymi.
Wciąż nie mógł zdecydować się on czy biec w stuningowanych hokach, czy w salomonach z kolcami. Ostatecznie stanęło na tych pierwszych.
Sesja zdjęciowa dla gazety Komsomolec
W międzyczasie Roman Michajłowicz objeżdżał jezioro. Po niemalże dwóch godzinach jazdy oba autokary zatrzymały się, żeby podróżujący mogli podziwiać piękną panoramę Bajkału czy też nabyć omule od niezrażonych kilkunastostopniowym mrozem pań.
Po kolejnej godzinie autokary dotarły do Bajkalska, miejscowości chlubiącej się prawdopodobnie najlepszymi stokami w tej części Rosji. Kilkukilometrowy spacer nad jezioro i już nadeszła pora kolacji, podczas której odbyła się odprawa. Wszystko to jednak blaknie wobec pozornie błahego incydentu. W pewnym momencie przysiadł się dysponujący wcześniejszym doświadczeniem w bieganiu po Bajkale mieszkaniec Sapporo. Za pierwszym razem na pokonanie dystansu do Listwianki potrzebował on 4 godzin i 10 sekund (przy życiówce 3:50!), a za drugim – 5 godzin i 37 minut. Zapytany o trudności niedzielnego biegu, odpowiedział on, że nie będzie to mróz, lód czy wiatr, ale śnieg.
– Jak sobie z tym śniegiem poradzić?
– Keep fighting! – odpowiedział z uśmiechem samuraja.
„Nie przestawaj walczyć!” Jakże prorocze były to słowa…
Niedziela, 6 marca 2016
6:00 – pobudka. 7:00 – bagaż w recepcji i śniadanie. 8:00 – bus. 9:30 – przyjazd na start w Tankhoi. 9:40 – Michaił i pozostali uczestnicy biegu przybywają poduszkowcami z Listwianki do Tankhoi.
Michaił Siemionowicz przed podróżą na linię startu
Niebo było zachmurzone, wiatr od strony jeziora zawiewał śnieg, temperatura oscylowała w okolicach -15. Start niestety przesunął się o półtorej godziny, gdyż na drugim kilometrze trasy powstało pęknięcie i organizatorzy musieli zorganizować bezpieczną przeprawę, aby zapobiec temu, by wyścig nie przeniósł się na dno Bajkału, co niewspółmiernie opóźniłoby przybycie na linię mety.
Start widziany z budynku, który widać za zawodnikami na zdjęciu poniżejMichaił Siemionowicz (90) na linii startu
Chmury nad jeziorem przerzedzały się, gdy o 11:30 blisko 200 uczestników biegu do Listwianki pomknęło ku przeciwnemu brzegu jeziora.
Dotarcie do pierwszego punktu żywieniowego na siódmym kilometrze zajęło Romanowi Michajłowiczowi dokładnie 42 minuty. Dokładnie 5 minut później Michaił Siemionowicz zostawił za sobą tabliczkę 10. To był ten moment, gdy pięknie odśnieżony odcinek trasy skończył się i zaczęło się to, co miało mieć miejsce do Listwianki.
Końcowy odcinek maratonu w sobotę…
Śnieg po kostki, miejscami po łydki, a momentami po kolana. Dość silny wiatr był oczywiście północno-zachodni (z punktu widzenia uczestników biegu), by na jedenastym kilometrze zmienić się na północny, czyli czołowy, i tak na przemian wiał on do mety.
Następny punk żywieniowy był przy tabliczce 15. Michaił zameldował się przy niej po 75 minutach, a Michajłowicz 22 minuty później. Ten drugi wziął garść daktyli, wypił trzy kubeczki ciepłej słodkiej herbaty, otworzył pierwszy żel tego dnia, którego konsystencja przywiodła mu na myśl lekko zmrożony sernik na zimno, i pomknął pod wiatr zapadając się po łydki w śniegu. Następne 6 km dłużyło mu się niepomiernie, a przez myśl przeszło mu, by pokonać drugie 21 km wodolotem, czy raczej śniegolotem.
Punkt 21 był ostatnim dla uczestników półmaratonu, więc zgromadził się tam tłumik ludzi, skuterów i lodolotów. Był tam też NAJWIĘKSZY PECHOWIEC XII wyścigu przez Bajkał – Bartek Mazerski ze Sztumu (zwycięzca maratonu na Antarktydzie), który w piątek złamał kość w stopie, co pozbawiło go szansy na triumf. To on właśnie powiedział Michajłowiczowi, że kolejny przybysz z Polski Maciek za chwilę rusza i będzie im w parze łatwiej, co poniekąd „sprawiło”, że zamiast myśleć o podróży śniegolotem, Roman z kolejnym sernikiem na zimno w dłoni, tym razem kofeinowym o smaku czekoladowym, co rusz zapadając się w śniegu, pomknął ku Listwiance. W ten oto sposób los zetknął ich dwóch na następne 16 km.
Dokładnie w tej samej chwili Michaił spojrzał na zegarek i spostrzegł, że minęło 25 minut odkąd był na półmetku. Wiatr wiał centralnie w twarz, a przy tabliczce 28 (kilometr po kolejnym punkcie odżywczym) trasa skręciła o 45 stopni w lewo, a zaspy ustąpiły miejsca twardej nawierzchni czy tafli lodu.
Gdy Roman dotarł do tego miejsca, wszyscy wokół westchnęli, że „w końcu”. Cóż, jak to powiadają, nie chwal dnia przed zachodem słońca. Nim pojawiła się tabliczka 30 śniegu było nawet więcej niż do tej pory. I jak się miało okazać, miało być go więcej i więcej. Samurajskie powiedzenie „Keep fighting” stało się nader aktualne, i Michajłowicz miał przed oczyma uśmiech na twarzy Sapporo dzielącego się tym przysłowiem japońsko-bajkalskim.
32 był punktem odżywczym, na którym uformowało się trio w składzie: Maciek, Michajłowicz i Rosjanin. Tak parli oni przez następne cztery kilometry połykając wszystkich innych uczestników, gdy Maciek stwierdził, że zamarzają mu stopy i musi się zatrzymać.
W owej chwili, Michajłowicz zamarzanie postrzegał inaczej. Opaska chroniąca szyję była już od kilku kilometrów zamarznięta, brzegi czapki i pompony przy nausznikach były okrągłym soplem lodu, kciuk lewej rękawiczki był zamarznięty, więc dłoń przybrała surwiwalowy kształt pięści, wszystkie palce prawej rękawiczki były kompletnie zamarznięte, więc prawica była jeszcze mocniej zaciśnięta, a wrażenie, że rzęsy prawej powieki zlepił lód postępowało.
W subiektywnym odczuciu Michajłowicza krajobraz na ową chwilę wyglądał następująco: śnieg momentami po kolana, widniejąca na horyzoncie Listwianka, za nią pokryte lasem góry przywodziły na myśl klify Dover, chmury rozpierzchły się, słońce wisiało wysoko na niebie, kurtka Romana sztywno falowała w nierówny rytm jego kroków, Maciek stawał się powoli małym czarnym punktem, a ostatniego punktu żywieniowego 37 nie było i nie było. Duch w narodzie dwuosobowym lekko zaczął słabnąć, gdy pojawił się w polu widzenia mały czarny prostokąt, czyli kolejny beczkowóz stanowiący na punktach osłonę przed wiatrem. Duch w narodzie wzmocnił się znacznie, gdy obok zobaczył on 39. Dwa kubki herbaty, wyprzedzenie kilku wycieńczonych biegaczy i coraz wyraźniejszym jawić się zaczął finisz zmagań.
5 godzin i 36 minut od momentu startu czekał Roman Michajłowicz , którego wierzchnia warstwa od pasa w górę była zamarznięta, by dotrzeć na metę. A gdy dotarł on do pokoju 603 ze wspaniałym widokiem na Bajkał, Michaił Siemionowicz był już zregenerowany i po toalecie, gdyż ukończył maraton 50 minut wcześniej. Był to też moment, gdy Michajłowicz zaczął cierpieć na pomroczność jasną i nie mógł z należytą czcią podziwiać wspaniałego widoku. Było to wynikiem popełnienia jednego z nielicznych błędów młodości. Na początku biegu było pochmurnie, więc nie założył on ani gogli, które miał w plecaczku, ani okularów przeciwsłonecznych, które miał w lewej kieszeni kurtki. W rezultacie, czerwień twarzy praktycznie nie kontrastowała z czerwienią gałek ocznych. Kilkadziesiąt minut później widział on niejako przez mgłę, by po około 24 godzinach jego wzrok zaczął funkcjonować w miarę normalnie.
Michaił Siemionowicz na mecie XII Baikal Ice Marathon
Roman Michajłowicz i Aleksandra Michajłowna
O 19:40 w restauracji hotelu Majak odbyła się ceremonia rozdania nagród. Zdominowana została ona przez przybyszów z Polski. Trasę z Tankhoi do Listwianki najszybciej pokonał Piotr Hercog, który potrzebował na to 3 godziny, 55 minut i 51 sekund, drugie miejsce zajął Łukasz Zdanowicz (4:07:20), trzecie – Sierhiej Jurewicz Chazow (4:15:55), a bardzo dobre ósme miejsce stało się udziałem członka KB GOCH Michaiła Siemionowicza Kazimierskiego, który potrzebował na pokonanie 42,195 km dokładnie 4 godziny, 46 minut i 49 sekund.
Wśród pań pierwsze miejsce zajęła Daryja Dmitrevna z czasem 5:00:48, a drugie (40 miejsce w klasyfikacji generalnej) – Roman Michajłowicz Chałupa (5:36:10). Maraton ukończyło 141 z 156, półmaraton – 29 z 31 uczestników, szczegółowe wyniki można znaleźć tutaj, a jedną z relacji – tutaj.
XIII edycja Baikal Ice Marathon już za niecały rok…
Legenda:
Aleksandra Michajłowna – Ola Chałupa
Michaił Siemionowicz / Słoń – Michał Kazimierski
Roman Michajłowicz – Roman Daniel Chałupa